Dresiarz w muzeum czyli impresje poweekendowe

21 Maj

noc muzeowOstatni weekend minął we Wrocławiu pod znakiem kultury, jak zwykle. Koncerty,  9. Edycja Planete+ Doc Film Festival, ale przede wszystkim Noc Muzeów. Muzea niejednemu kojarzą się ze szkolną nudą, ale także luzem (bo stracimy parę lekcji, hura!) oraz wycieczką do MacDonalds’a (w podstawówce, z tego co pamiętam, wszystkie drogi prowadziły do Maca lub KFC). Czyli na dwoje babka wróżyła. A jednak… pomysłodawca Nocy Muzeów powinien być z siebie dumny. Bo to, co dzieje z ludźmi w ten wieczór, to prawdziwe czary.

Impresja pierwsza. Dwóch osobników w dresach wchodzi do Muzeum Narodowego. Od razu nadmienię, że nie mam nic przeciwko tej części garderoby. Chyba wszyscy znamy jej walory: dobrze się w niej biega (hardcorzy dbający o kondycję fizyczną), ogląda telewizję (szczęśliwi posiadacze odbiorników telewizyjnych) czy leży (większość społeczeństwa, zwykle ta z telewizorami, ale nie tylko). Wracając jednak do bohaterów impresji numer jeden. Osobnicy w dresach wkroczyli do muzeum wyposażeni w ulotkę z programem Nocy Muzeów, czym wzbudzili we mnie respekt. Następnie zaczęli zwiedzanie. W którymś momencie zainteresował ich jeden z obrazów, albowiem wyglądał znajomo, jakiś kościół normalnie, może nawet z Wrocławia. Z wrażenia aż go musieli dotknąć. Strażnik pojawił się za nimi niczym dżin z magicznej lampy. Przy okazji chłopcy się dowiedzieli, że w muzeum nie dotyka się łapami eksponatów. A to ci zagwozdka! Mimo wszystko, między panami a strażnikiem nawiązała się nic sympatii, bowiem obraz faktycznie przedstawiał wrocławski kościół. Chwilę o tym rozmawiali. Ostatecznie kwadrans później panowie w dresach opuścili Muzeum Narodowe, a ze strzępu ich rozmowy udało mi się zrozumieć, że chcąc wpaść jeszcze do jednego czy dwóch muzeów. Sztuka versus dres – coś tam chyba zaiskrzyło.

Impresja druga: Muzeum Miejskie Wrocławia, godzina 19.30. Tłum przed Pałacem Królewskim jak w PRL-u po, no powiedzmy, mięso. Co mnie uderzyło: ludzie grzecznie stali w kolejce, żadnych przepychanek, marudzenia, agresji. Coś niebywałego. Owszem, czasem ktoś komuś nadepnął na stopę, śpiesząc się do wejścia, gdy strażnik dał sygnał pt. wpuszczać następną partię odwiedzających. Były to jednak drobne incydenty, nieistotne w sumie. Właściwie cały ten pęd do sztuki wydawał się zaskakujący. Czekam aż ktoś wymyśli Noc Teatru lub Noc Opery. Będziemy wtedy kulturalni pełną gębą.

Wreszcie impresja trzecia: oszołomione twarze pracowników muzeum. Raz w roku jest taki dzień, gdy ludzie na gwałt chcą wejść do ich miejsca pracy i nie do końca wiadomo dlaczego. Bo za darmo? Z pewnością, chociaż… Jeżeli bilet normalnie kosztuje nie więcej niż 10 złotych, to czy robi to aż tak wielką różnicę? W każdym razie dla niektórych pracowników tłum pod muzeum to jednak szok, więc ufam, że w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy zdążą się nieco ogarnąć przed kolejną edycją wydarzenia. I zaskoczą nas ciekawym programem.

 

Dodaj komentarz